Bez nowej ustawy dochody z VAT-u mogą być w 2016 roku jeszcze niższe niż w tym roku

Zapewne po przeczytaniu najnowszej zapowiedzi publicznej o „wyposażeniu” (administracji skarbowej) w nowoczesne instrumenty informatyczne wychwytujące (?) wyłudzenia VAT mechanizmami analizy matematycznej krajowi i zagraniczni specjaliści od optymalizacji rozliczeń odetchnęli z ulgą, a część – jak słyszałem –  przesłała sobie gratulacje. Mogą spać spokojnie i dalej prowadzić swój biznes. Dochody budżetowe z tego podatku będą w tym roku niższe od bardzo ostrożnej prognozy (135 mld zł) o około 15 mld zł: pozwolę sobie przypomnieć, że o tej kwocie mówiłem w marcu br., gdy podatkowi celebryci mediów (np. główni ekonomiści banków i zagraniczny biznes doradczy) twierdzili chórem, że w drugiej połowie roku nastąpi tu „szybka poprawa”. To, że bankowcy lubią mówić o podatkach często nie mając o tym większego pojęcia, stało się już normą debaty publicznej. Niedawno zabłysnął swoją widzą na tematy podatkowe obecny prezes banku centralnego cytując swój Instytut, że możliwość „zwiększenia ściągalności” tego podatku w 2016 roku to raptem tylko kilka miliardów złotych. Nie będzie pastwić się nad tego rodzaju tezą.  Mogę tylko przypomnieć, że w tym roku budżet wypłaci ponad 90 mld zł zwrotów tego podatku: wystarczy zablokować wyłudzenia tych zwrotów w wysokości  tylko 10% tej kwoty i mamy już sukces liczony na 9 mld zł. Prawda jakie to proste? Trzeba tylko chcieć.

Może więc warto przedstawić wszystkim uznanym przez liberalne media specjalistom podatkowym upowszechnione w ostatnich latach metody „nowoczesnego zarządzania” tym podatkiem, które doprowadziłyby do najgłębszego w historii kryzysu jego efektywności fiskalnej. Zaznaczam, że są to metody powszechnie znane, stosowane również przez „zwykłych ludzi” a nie tylko przez wyspecjalizowane firmy zagraniczne obstawione ekspertami o równie międzynarodowej renomie.

Metoda pierwsza: karuzela, czyli sposób tradycyjny: sprowadza się z innego państwa UE partie towarów w tzw. nietransakcyjnym nabyciu wewnątrzwspólnotowym (robi to „słowacka” lub „litewska” spółka, zarejestrowana również w Polsce) – samo nabycie faktycznie nie jest opodatkowane. Towar jest następnie sprzedawany na terytorium kraju z rabatem i podatkiem należnym, a brak jego zapłaty służy pokryciu straty na sprzedaży poniżej ceny zakupu i daje jeszcze zysk. Towar przechodzi przez kilku handlowców, następnie wyjeżdża do innej spółki „litewskiej” czy „słowackiej”, a wywożący otrzymuje zwrot różnicy podatku. Taką operację można przeprowadzić posługując się dowolną partią towarów (od paliwa do pierogów), są to „transakcje rzeczywiste”, „powodujące obniżkę kosztów” a przede wszystkim dzięki nim „więcej pieniędzy pozostaje w kieszeni podatników”. Ostrożne szacunki mówią, że w 2014 roku wartość tych „transakcji” wyniosła ponad 120 mld zł, przy czym wyłudzono zwroty nie tylko przy zastosowaniu stawki 23%, lecz również 8% a nawet 5% (np. rzepak i olej rzepakowy).

Metody zalegalizowane, czyli „stalowe”. Kupuje się dowolną partię towarów z załącznika nr 11 do ustawy o VAT, a zwłaszcza stali lub telefonów komórkowych czy smatfonów. Tu ma zastosowanie kryptostawka 0%, zwana „odwrotnym obciążeniem”. Następnie dwie lub trzy firmy krajowe wielokrotnie odprzedają sobie te partie stali czy smartfonów, uzyskując tym samym prawo do zwrotu podatku naliczonego. Firmy te „zamawiają” odpowiednio drogie „usługi niematerialne” na terytorium kraju, oczywiście opodatkowane stawką 23%, np. doradztwo marketingowe, a podmioty świadczące te usługi oczywiście nic do budżetu nie płacą, zresztą im też się nic realnie nie płaci za ich „usługi”. Tego rodzaju transakcje można przeprowadzić nie tylko przy pomocy stali, lecz również innych towarów z tego załącznika (np. miedzi czy aluminium – złom już powoli wychodzi z mody). Może to robić każdy, bo nie ma tu potrzeby tworzenia jakichś „słowackich” czy „litewskich” firm. Dają one same korzyści: rośnie PKB, zwiększają się obroty handlowe. Przypomnę, że dzięki temu obrót stalą wzrósł o prawie 100% w 2014 r., a o ile będzie większy w tym roku? Nie łatwo oszacować skalę tego biznesu, ale już goni on obrót karuzelowy.

Metody finezyjne, czyli „międzynarodowy obrót usługowy”. Polega on na tym, że w dowolnym kraju (najlepiej spoza UE) tworzy się spółki, które  nabywają od naszych prawdziwych kontrahentów usługi (jak najbardziej prawdziwe) np. transportu lub spedycji. Nasz kontrahent jest zadowolony, bo nie musi płacić VAT-u, bo te usługi są również objęte kryptostawką 0%. Następnie owe spółki zagraniczne refakturują te usługi na nas, również bez VAT-u, tzw. import usług też nie jest faktycznie opodatkowany (podatek należny równa się podatkowi naliczonemu). I znów wszystko jest w jak największym porządku: nikt nic nie płaci do budżetu, rosną obroty handlu zagranicznego i PKB. Skala tego biznesu, znanego od czasu naszego „wuniowstąpienia” liczona jest w setkach milionów złotych. Nie ma tu wyłudzeń zwrotów, tylko legalne unikanie opodatkowania.

Metody ludowe czyli „operacje gruntowe”. Do nich potrzebny jest kawał ziemi, który sprzedaje z VAT-em. „Podatnik”, wystawiając na nabywcę – również „podatnika” – fakturę z 23% VAT-u. Sprzedawca oczywiście nie płaci tego podatku, ale już nie ma żadnego majątku, więc nie można od niego nic wyegzekwować. Kupujący w tym miesiącu, w którym kupił tę działkę, sprzedał jak najbardziej prawdziwą partię stali czy surowców wtórnych (znów „odwrotne obciążenie”) i wystąpił o zwrot. Urząd skarbowy zwraca podatek naliczony, który mu się jak najbardziej należy. Proste? Jak drut.

Metoda piąta: „na idiotę” – to już czysta bezczelność. Bierze się dane rzeczywiście istniejącej firmy i kupuje się na nią towary z załącznika nr 11, czyli bez VAT-u (znów owo „odwrotne obciążenie”). Fikcyjny „kupujący” rzetelnie płaci kwotę netto, bierze towar i znika. Gdy sprzedawca połapie się, że go „przekręcono”, musi od tej dostawy zapłacić zaległy VAT. Ale w Polsce może przez wiele lat go nie płacić i prowadzić spory na przeczekanie, czyli budżet nic nie ma i pewnie nie będzie miał z tego nic.

Metoda szósta, czyli „lewe faktury elektroniczne”. Wymaga pewnych przygotowań: trzeba zdobyć wzór faktury znanej firmy, która wystawia dużo faktur elektronicznych na niewielkie kwoty (np. dostawę wody lub usługi elektroniczne). Trzeba też założyć rachunek bankowy i zdobyć dane kontrahentów tej firmy. Potem jest już wszystko proste: wystarczy przygotować wysyłkę kilku tysięcy (może więcej) „faktur” za usługi tego podmiotu z podaniem równie fałszywego rachunku bankowego. Gdy wpłyną tam pieniądze od oszukanych usługobiorców, trzeba tylko szybko je przelać gdzieś do „ciepłych krajów”. Tracą wszyscy: usługobiorcy, usługodawcy i budżet.

Wszystkie powyższe metody są faktycznie bezkarne i powodują bezpowrotną utratę co najmniej 30 mld zł rocznie: w tym roku będzie to kwota wyższa, wynosząca nawet 40 mld zł. Ich pozorną ale skuteczną legalizację zapewniają przepisy obecnej ustawy o podatku od towarów i usług, wydane na ich podstawie interpretacje urzędowe oraz słabość przepisów karnoskarbowych i karnych. Nawet gdy uda się wykazać tego rodzaju działania, szansa na faktyczne ukaranie ich sprawców jest niewielka, a wyegzekwowanie zaległości prawie niewykonalne.

Aby zwalczyć te działania trzeba nowego prawa, aby utrudniało a nie legalizowało te działania. Żadne „matematyczne metody” nie są tu potrzebne, bo nie w tym problem.

źródło: Instytut Studiów Podatkowych
foto: pixabay.com